Pomyśl zanim ochrzcisz! Informacje, porady, doświadczenia rodziców. 

Artykuł za strony edziecko.pl

Dla dobra dziecka

Oboje z mężem jesteśmy osobami niewierzącymi. Ja wprawdzie odebrałam tradycyjne wychowanie katolickie, byłam ochrzczona i tak jak większość dzieci z mojej klasy chodziłam na lekcje religii, ale moja dziecinna wiara jakoś nie przetrwała okresu dojrzewania. Moi teściowie są zaś zdeklarowanymi ateistami, nie posyłali swoich dzieci na religię, a nawet ich nie ochrzcili, co w naszym kraju należy do rzadkości.

A teraz my stanęliśmy przed dylematem - ochrzcić naszą córeczkę czy nie. Ola ma już prawie dwa lata, a my wciąż toczymy dysputy na ten temat i nie możemy się dogadać. Ja uważam, że powinniśmy to zrobić. Po pierwsze, chrzest ma nie tylko wymiar religijny, ale i społeczny. Nie chcę odchodzić od rodzinnej tradycji (moi rodzice wprawdzie nie wtrącają się w nasze sprawy i nic nie mówią, ale wiem, że gdybyśmy w końcu ochrzcili Olę, przyjęliby to z ulgą i radością).

Po drugie, chciałabym oszczędzić córeczce niepotrzebnych przykrości. W naszym katolickim kraju dzieci, które nie chodzą do kościoła ani na lekcje religii, są wciąż traktowane jak odmieńcy, o czym mój mąż świetnie wie, bo doświadczył tego na własnej skórze.

Po trzecie, chciałabym, żeby Ola miała w kwestii wiary prawdziwie wolną rękę - jeżeli jej nie ochrzcimy, będzie jej trudniej włączyć się do Kościoła, gdyby poczuła taką potrzebę.

Niestety, te argumenty zupełnie nie trafiają do mojego męża, który kategorycznie sprzeciwia się ochrzczeniu Oli, tak jakby chodziło o wyrzeczenie się samego siebie. Bardzo boli mnie to, że przedkłada własne uczucia nad dobro naszego dziecka. (Marta)

W zgodzie ze sobą

Nigdy nie przypuszczałem, że mogą nas z żoną poróżnić kwestie religijne. Tym bardziej że oboje uważamy się za niewierzących, ślub mamy tylko cywilny, światopogląd laicki. A teraz moja żona naciska, żebyśmy ochrzcili dziecko. Jestem temu przeciwny z paru powodów.

Przede wszystkim dlatego, że byłoby to nieuczciwe wobec... właściwie wobec wszystkich i wszystkiego. Wobec nas samych - rodzice powinni przecież wychowywać dziecko w zgodzie z własnymi przekonaniami, a nie wbrew nim - wobec mojej rodziny, w której od pokoleń nikt nie był związany z żadną wiarą, wobec członków Kościoła, dla których chrzest ma głęboką treść religijną i dlatego nie należy traktować go czysto zwyczajowo.

Marta boi się, że Olę będą kiedyś wytykać palcami tak samo jak mnie, gdy byłem dzieckiem. Tak, to prawda, że dzieci nieraz dokuczały mi dlatego, że nie chodziłem na religię i tak dalej, ale wytrwałem i uważam, że mnie to zahartowało.

Marta twierdzi, że powinniśmy to zrobić dla dobra dziecka. Tylko że ja to dobro pojmuję inaczej - nie chcę uczyć naszego dziecka konformizmu. Chciałbym nauczyć je odwagi posiadania własnych poglądów, choć to nie zawsze jest wygodne. Czuję się rozgoryczony, że najbliższy człowiek nie rozumie, co jest dla mnie naprawdę ważne. (Wiktor)

Komentarz psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej,

Okazało się, że między Martą a Wiktorem istnieje głęboka różnica w zakresie hierarchii wartości.

Marta i Wiktor sądzili, że są sobie bliscy światopoglądowo, i nie spodziewali się tu nieporozumień. Okazało się, że to założenie nieuprawnione, bo jednak istotne różnice między nimi są, choć nie dotyczą samej religii . Oboje deklarują się jako niewierzący i niepraktykujący, nie ma zatem sporów o chodzenie do kościoła czy wizyty księdza po kolędzie. Kwestia polega raczej na poczuciu tożsamości każdego z nich, nie do końca chyba świadomym. Marta nie jest osobą religijną, ale wywodzi się z tradycji katolickiej i to kulturowe zaplecze pozostaje dla niej ważne. Wielu ludzi niewierzących nie chodzi na msze, ale zachowuje więź z tradycją poprzez obecność Kościoła w ważnych momentach życia. Marta zrezygnowała ze ślubu kościelnego, ale nieochrzczenie dziecka byłoby dla niej naruszeniem tabu, bo dla osoby z rodziny katolickiej może to być nieświadomie przeżywane jako odstępstwo, za które nieuchronnie odrzuci wspólnota, i jako grzech zasługujący na karę.

Wiktorowi trudno to zrozumieć - dla kogoś wychowanego w środowisku laickim brak chrztu nie ma w sobie niczego szczególnie groźnego, a przynależność do mniejszości i godne stawianie czoła konsekwencjom tego stanu jest oczywiste i stanowi wartość samą w sobie. Zgoda na ochrzczenie dziecka, i to gdy matka nie jest osobą żarliwie wierzącą, byłoby przeżywane przez Wiktora jako tchórzliwa ucieczka w konformizm, czyli sprzeniewierzenie się rodzinnej tradycji i wartościom. Między Martą a Wiktorem istnieje więc - mimo pozornej jedności - głęboka różnica w hierarchii wartości, ale objawiła się ona dopiero w związku z zasadniczymi decyzjami dotyczącymi dziecka. Dlaczego tak późno? To, co określa się mianem dobra dziecka, często jest przykrywką dla pragnień, lęków i obaw rodziców. Marta swój lęk i niepewność związane z oderwaniem od korzeni umieściła w dziecku - to córeczka ma doświadczać przykrości, jeśli pozostanie poza Kościołem, to ją trzeba chronić, to ona będzie traktowana jako odmieniec. Zapewne jednak Marta spodziewa się tych negatywnych konsekwencji również - a może przede wszystkim - dla siebie jako ewentualnej matki nieochrzczonego dziecka. Chrzest Oli byłby więc tarczą przed zagrożeniami, których obawia się sama Marta.

Wiktor uznał za oczywiste, że niewierząca partnerka podziela ważne dla niego zasady, a przecież Marta wywodzi się z zupełnie innej tradycji. Zapewne młodzi milcząco uznali, że bycie "niewierzącym" oznacza to samo dla każdego z nich, i nie rozmawiali o praktycznych konsekwencjach tej postawy.

Może nawet nieświadomie takiej rozmowy unikali, by móc wierzyć w swoje duchowe podobieństwo i nie mącić go ryzykownymi dociekaniami. Teraz dziecko sprawiło, że nie mogą już dłużej nie dostrzegać dzielących ich różnic i muszą nauczyć się je godzić.